Dawno, dawno temu w pewnej Dolinie mieszkała Kobieta, której życie brzmiało jak niekończąca się pieśń.
Każdy coś od niej chciał: jedni prosili o radę, inni o pomoc, jeszcze inni o uśmiech.
Jej dni były pełne słów, dźwięków i ruchu – aż zapomniała, jak brzmi jej własne serce.
Pewnej nocy do Doliny przyszła Cisza.
Nie zapowiadała się głośną burzą, nie niosła huku piorunów – przyszła lekko, jak mgła o świcie.
Owinęła Kobietę w swój miękki płaszcz i wyszeptała:
– Przyszłam, bo musiałaś mnie spotkać. Bez mnie nigdy nie usłyszysz tego, co naprawdę ważne.
Kobieta bała się Ciszy, bo w niej nie było odgłosów innych ludzi.
Nie było, komu odpowiedzieć, nie było, gdzie uciec. Z początku czuła pustkę.
Ale im dłużej trwała w jej objęciach, tym wyraźniej słyszała bicie własnego serca.
Zrozumiała wtedy, że Cisza nie przyszła po to, by coś zabrać. Przyszła, by zrobić miejsce.
Miejsce na oddech, na marzenie, na prawdziwe słowo, które nie gubi się w zgiełku.
I tak Kobieta przestała się jej bać.
Od tej pory, gdy świat stawał się zbyt głośny, zamykała oczy i przywoływała Ciszę jak starą przyjaciółkę.
Bo wiedziała już, że bez Ciszy żaden głos – nawet jej własny – nie może zabrzmieć naprawdę.