Od zawsze miała wrażenie, że robi wszystko razy dwa.
Pracowała więcej niż inni, uczyła się dwóch rzeczy naraz,
wybierała dwa kolory tej samej sukienki.
Żyła tak, jakby jej jedno życie było za krótkie, za ciasne, za mało.
Z czasem zaczęła zadawać pytania:
Dlaczego wciąż czuję, że muszę nadrabiać?
Dlaczego ciągle robię coś za kogoś?
Dlaczego… nie mogę wystarczyć sama sobie?
Dopiero po latach dotarło do niej, że w łonie matki nie była sama.
Była tam też Agnieszka – siostra, która nie zdążyła się narodzić.
Zniknęła cicho, niepostrzeżenie, jak szept, jak niedopowiedziane imię.
Ale Katarzyna – ta, która przyszła na świat
– niosła ją w sobie przez całe życie.
W poczuciu obowiązku.
W przymusie „więcej”.
W podwójnym zmęczeniu, którego nie rozumiała.
Zrozumiała to dopiero wtedy,
gdy stanęła nad grobem ojca
i symbolicznie zapaliła światełko – dla niej.
Dla siostry, której nie znała, ale którą nosiła.
Powiedziała wtedy szeptem:
„Widzę cię. I chcę, żeby ród cię też zobaczył.”
Od tego momentu coś się zmieniło.
Jakby przestrzeń w jej życiu się uwolniła.
Już nie musiała wybierać dwóch sukienek,
dwóch mężczyzn, dwóch pasji sprzecznych ze sobą.
Mogła być tylko Katarzyną.
Już nie „za nią”. Już nie „za dwie”.
Niektóre ciężary, które nosimy, nie są nasze.
Ale dopóki ich nie rozpoznamy,
będziemy żyć za kogoś, zamiast dla siebie.
A przecież jesteśmy tu po to, by być sobą
– a nie odbiciem czyjegoś cienia.