W starym pociągu, który toczył się przez pola pełne dojrzewających zbóż i senny cień lasów,
siedziały dwie podróżniczki. Matka i córka.
Dwie kobiety, dwie dusze – blisko, a jakby z dwóch różnych światów.
Matka trzymała w rękach telefon.
Jej palce tańczyły po ekranie, przesuwając wiadomości,
obrazy, rozmowy, które nigdy się nie kończyły.
Patrzyła, ale nie widziała. Odpowiadała, ale nie słyszała.
Córka siedziała tuż obok.
Miała może dziewięć, może dziesięć lat.
W oczach błyszczało pytanie – nieśmiałe, delikatne jak skrzydło ważki.
Chciała coś opowiedzieć. Pokazać.
Podzielić się czymś, co tylko teraz, właśnie w tej chwili, miało sens.
Ale matka była za szybą.
Niewidzialną. Szklaną.
Córka westchnęła i oparła głowę o okno.
Za oknem pędził świat – domy, drzewa, ptaki uciekające przed hałasem.
Cicho, bez słowa, sięgnęła po własny telefon. I wtedy – coś się wydarzyło.
Dwie kobiety. Dwa ciała w tym samym przedziale.
Ale każde zamknięte w osobnej bańce.
Osobnym świecie. Oddzielone nie oceanem, nie czasem… a jedynie szybą.
Nie spojrzały na siebie już do końca podróży.
A przecież mogły. Wystarczyłoby jedno zdanie.
Jedno odłożenie ekranu.
Jedno spojrzenie, które powiedziałoby: „Jestem tu, opowiedz mi o swoim świecie”.
Pociąg zbliżał się do stacji.
Córka schowała telefon.
Matka dopisała ostatnie zdanie i podniosła wzrok.
Ich spojrzenia się spotkały – na krótko. Zbyt krótko.
I wtedy, na skraju myśli córki pojawiło się zdanie:
„Może kiedyś, kiedy dorosnę, też odłożę telefon jako pierwsza.”
A potem wysiadły. Dwie kobiety. Dwie dusze. Dwa światy.
I jedna szansa, która nie została wykorzystana.
Ale może następnym razem.